środa, 6 lutego 2013

Cień zmarłego

                Był sobotni wieczór, słońce zachodziło mieniąc się w odcieniach czerwieni zostawiając za sobą tylko czarną pustkę. Tym właśnie była pospolita noc. Ja, ubrana również na czarno komponowałam się z całością. Stałam teraz nad skalną przepaścią. Szum morza z tej odległości dobiegał z zawrotną prędkością do moich uszu, a lekki powiew wiatru plątał moje długie, rozpuszczone blond włosy. W tym momencie wszystko zależało od jednego kroku. W przód albo w tył. Nie mogłam się zdecydować. Dlatego też tkwiłam w jednym miejscu, pozwalając, aby chłodne powietrze przedostawało się przez zwiewną odzież spoczywającą na moich barkach. Obserwowałam fale, które uderzały o stromą falezę.
               Gdybym ja się tam znalazła... Wszystko wtedy stałoby się prostsze. Zakończyłabym swoją marną egzystencję i popadłabym w zapomnienie. Dlaczego więc mam problem z zrobieniem tego jednego czynu, który doprowadziłby mnie do śmierci? Wahanie jest oznaką słabości i niezdecydowania. Jednakże to znaczy, że coś trzyma mnie przy życiu?
- To niemożliwe - potrząsnęłam głową.
               Nie miałam pojęcia ile godzin stałam i rozmyślałam nad swoim życiem. Dookoła zapanowała już kompletna ciemność. Nie było śladu po zachodzącej kuli światła. Księżyc świecił swoim jasnym blaskiem, który rzucał poświatę rozciągającą się wzdłuż całego zbiornika wodnego. Byłam oczarowana tym widokiem. W końcu pierwszy raz stoję o takiej porze całkiem sama. Całość wydawała się taka niezwykła, jak z jakiejś ekranizacji fantastycznej. Tyle gwiazd rozprzestrzeniających się na niebie. Każda świeciła mocno, niektóre pomrugiwały, jakby chciały zwrócić na siebie uwagę i powiedzieć "to ja jestem lepsza". Magiczne miejsce, idealne na zakończenie swojego istnienia.
               Wzięłam kilka orzeźwiających wdechów morskiego powietrza, a następnie ruszyłam do przodu. Miałam już zrobić ten decydujący krok gdy nagle usłyszałam za sobą przerażający krzyk, który paraliżował samym wydobyciem się z ust. Moja noga zawisła w ostatnim momencie nad przepaścią, która mogła wydawać się otchłanią bez końca z najkoszmarniejszych snów. Instynktownie odwróciłam głowę i ujrzałam swoja przyjaciółkę. Jej twarz była napawana lękiem. Natomiast ciało drżało, a z oczu płynęły łzy.
- Nie możesz tego zrobić! - wypowiedziała to piskliwym głosem, który ogłaszał, że ma zamiar przerodzić się w histerię.
- Co ty tu w ogóle robisz, co?! - krzyknęłam i gwałtownie obróciłam się na pięcie w jej stronę.
- UWAŻAJ! - tyle zdołałam usłyszeć. Moja stopa poślizgnęła się na śliskiej powierzchni. Nie potrafiłam zapanować nad równowagą i całym swoim ciężarem runęłam do tyłu. Ostatnie co ujrzałam to Cynthię, która biegnie w moją stronę ze strachem objawiającym się w jej oczami. Strachem, który mówił, że zaraz straci wszystko. Niestety spóźniła się. Ja już spadałam w dół. Ani ja, ani ona nie mogłyśmy już nic zrobić. Moje ciało całkowicie odmawiało posłuszeństwa dlatego beztrosko zamknęłam oczy. To było jedyne, co mogę w tej chwili zrobić.
- Przepraszam - wydobył się z moich ust cichy szept. Z oddali usłyszałam jeszcze donośny wrzask.
- NIEEEEEEEEE!!
                Ze świstem przeniknęłam przez taflę wody. Po wpadnięciu uderzyłam nogą o podłoże. Nieumyślnie otworzyłam wargi. Zapomniałam o powietrzu, które było niezbędne do życia. Do mojej buzi wleciała lodowata ciecz, a ból roznoszący się w mojej lewej nodze był nie do zniesienia. Zaczęłam się krztusić. Nie była mi nawet dana chwila do zastanowienia, ponieważ woda napierała z niewyobrażalna mocą. Działo się to w błyskawicznym tempie, gdyż z kolejnymi uderzeniami fal czułam jak moje bezwładne ciało uderza o skały, aż w końcu z nadmiaru cierpienia oraz z braku sił straciłam przytomność. Wokół panowała roztaczająca się w nieskończona ciemność, a potem nastała już tylko cisza...

poniedziałek, 4 lutego 2013

Wampirze oczy internatu cz.4


Minęło już kilka dni odkąd jestem w szpitalu. Lekarze nie odkryli wielkiego czyhającego na mnie zagrożenia, ani żadnych podejrzanych zmian w moim organizmie. Jednym zdaniem: byłam zdrowa jak ryba. Więc tak się zastanawiam.. Po co ta cała szopka? No tak.. Ich "niby" obowiązek. W ciągu zaledwie tych trzech dni nic się nie działo. Nie widziałam wszystko-wiedzącej-blondi. Nawet to dobrze. Mam nadzieję, że już jej nie spotkam. Lekarz poinformował moich rodziców,  że ma zamiar wypisać mnie za cztery dni. Myśli, że jeszcze coś odkryje. Moim zdaniem to on może wybadać krasnoludki w ogródku sąsiadki. Przez to wszystko narzuca mi się jedno pytanie. Dlaczego w poniedziałek na samo zaczęcie tygodnia szkolnego? Przecież każdy nienawidzi PONIEDZIAŁKÓW!  Tak samo jak i ja.... Ale kogo to tam obchodzi? Nikogo. Natomiast  Mery odwiedza mnie codziennie. Dostaję od niej dawki świeżych informacji ze świata szkoły oraz innych rzeczy z tym związanych.  Wiadomo.  Jestem na językach każdego. Będę musiała sprostać zadaniu nie popadania w depresję i dumnie iść przez korytarz tak jakby nic się nie stało i być taką jak zawsze. Mieć w dupie wszystkich i wszystko.

Czwartek

Od rana byłam w złym humorze, ponieważ na śniadanie dali jajko. Co oni sobie wyobrażają?  Myśleli, że to zjem? Ha! Pewnie, że nie. Dlatego tez obchód był zniecierpliwiony moją długa obecnością. No, ale ludzie trochę zrozumienia. Odbyłam ciężką walkę z gotowanym jajkiem, które miało ochotę mnie zabić samym swoim istnieniem. Wszystko byłoby idealnie jakby mnie już stąd wypisali i każdy by się cieszył. Ja, lekarze, pielęgniarki... Cały świat! Niestety po nieudolnej  próbie zamknięcia się w toalecie zostałam wyciągnięta na badania, a w tym na pobranie krwi, którego mocno się bałam. Miałam ochotę krzyczeć  w niebo głosy. Jednak bezwzględnie trzymałam język za zębami i próbowałam nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Nie chciałam dać satysfakcji innym, że nastolatka, która ma już 17 lat boi się igły.  Twardo zniosłam ból, a następnie miałam zamiar powędrować do swojego pokoju. Ciągnęłam swoje ciężkie nogi za sobą. Wszystko było pięknie. W głowie miałam już ułożony plan dnia. Spotkać się z przyjaciółka, odbyć rozmowę z rodzicami, a potem bez żadnych zmartwień leżeć, spać i nic nie robić, ale w jednej chwili stało się to nierealne, ponieważ...
- ALICE!! Do jasnej cholery co ty tutaj robisz? Nie powinnaś być w szkole?! - ta jednak na moje słowa uśmiechnęła się złośliwie.
- Tak witasz swoją koleżankę, która martwi się o ciebie? - wydęła usta.
- Aaa...  - kiwnęłam głową aby rozważyć tę kwestię. Po sekundzie stwierdziłam jedno. Ona takiego słowa jak "martwić się" nie posiada w swoim słowniku.
- Nie cieszysz się, że cię odwiedziłam? - powiedziała to zbyt przesłodzonym tonem głosu.
- Och.. tak cieszę się. Mam ochotę cię uściskać i skakać do góry z radości - powiedziałam ironicznie. Ona jednak zrozumiała to inaczej.
- Więc na co czekasz? - zbliżyła się do mnie i już rozprostowywała ramiona aby mnie dosięgnąć. Były one coraz bliżej. Pot oblewał moje wyczerpane ciało. Rozszerzyłam oczy. Ja nie chcę!
- Odejdź! - natychmiastowo odskoczyłam do tyłu i w obronie wystawiłam ręce do przodu, żeby mnie tak łatwo nie dosięgnęła. Uff... mało brakowało... Odetchnęłam z ulgą.
- Przecież żartowałam - zaczęła śmiać się z mojej reakcji. Ja tymczasem wykrzywiłam swoje usta w uśmiechu mówiącym "zabije cię".
- Taa... - przewróciłam oczami.
- To co u ciebie?
- Noo.. Żyje mi się tu jak w raju . Poza tym to ty lekcji nie masz przypadkiem? - wlepiłam w nią wzrok.
- Dzisiaj się zwolniłam, bo musiałam iść do dentysty. Wiesz na resztę lekcji nie ma co już iść - machnęła ręką.
- Masz rację - w tej sprawie zgadzałam się z nią stu procentowo.
- Poza tym jak to się stało, że jesteś w szpitalu? Coś ci dolega?
- Nie twoja sprawa - warknęłam.
- Nie denerwuj się tak - przykleiła sobie do twarzy fałszywy uśmieszek - A schodząc na inny temat myślę, że na bank nie możesz doczekać się spotkania z naszym nowym chłopaczkiem - to było bez wątpienia stwierdzenie. Ciekawe na jakiej podstawie..
- Wiesz.. on mnie w ogóle nie interesuję - prychnęłam.
- Tak, tak. Ja wiem swoje. Mnie nie okłamiesz - mrugnęła porozumiewawczo.
- Jaaaaaaasne.. - gdyby się dało przeciągnęłabym te "a" na koniec świata.
- Wiesz wypytuje się o ciebie. Wiedziałam, że musi być coś na rzeczy. Pochodzicie z tej samej miejsco...
- Jak ci się podoba to mu to powiedz - przerwałam jej.  Alice usłyszawszy moje słowa zapowietrzyła się. Wiedziałam, że się w nim podkochuje. To takie oczywiste.
- Ja tylko próbuję przedstawić ci sytuację - odpowiedziała na swoja obronę.
- Dobra daj sobie spokój. Jak ci się podoba to bierz go sobie, a mnie w to nie wplątuj - na te słowa oczy jej zaiskrzyły - Mówiłam ci, że nic nie wiem. Jak chcesz się dowiedzieć czegoś to zapytaj się jego samego, a  nie mnie..
- Musiałam się upewnić - cmoknęła i uśmiechnęła się triumfalnie. Spojrzała na zegarek, który był usadowiony na jej lewym nadgarstku.
- Wybacz, ale muszę się już zbierać. To pa. Do następnego razu - rzekła zadowolona, a następnie pochyliła sie nade mną. Wiedziałam co chce zrobić. Dać buziaka na pożegnanie. Mimowolnie odepchnęłam ją od siebie.
- Bez takich mi tu - zagroziłam - i pa - Odwróciła się zarzucając swoje długie, brązowe włosy do tyłu by potem ruszyć tanecznym krokiem w stronę wyjścia.  Przez jakiś czas sterczałam w miejscu i przyglądałam się jak odchodzi. Wzruszyłam ramionami. Otworzyłam drzwi do swojej sypialni. Podeszłam do okna przy którym zatrzymałam się. Odsunęłam firany jedną dłonią. Zaczęłam przyglądać się krajobrazowi. Jesień jest taka piękna. Te czerwono-złociste liście, które spadały z drzew tworząc rozmaitą mozaikę.  Leciutki powiew ostrego wiatru  pobudzającego umysł. Wszystko było takie wspaniałe.  Wpatrywałam się jak oczarowana w ten pejzaż.
- Nie zapomnij odnieść kubka - wzdrygnęłam się i migiem odwróciłam głowę w stronę dochodzącego dźwięku. Nawet nie usłyszałam kiedy weszła pielęgniarka. Musiała przerwać mi ten stan ekscytacji? Wszystko zepsuła. Byłam zniesmaczona tą sytuacją.
- Oczywiście - wycedziłam przez zęby. Położona wyszła nie zamykając za sobą drzwi. Może ja mam to zrobić? Zbliżyłam się do nich szybkim krokiem by kopniakiem szczelnie je zamknąć. Po pomieszczeniu rozprzestrzenił się donośny odgłos. Ten hałas usłyszałaby nawet głucha babcia z pietra niżej.  Cała rozgniewana opadłam na łóżko.  Co za wkurzający ludzie! Zero manier i tacy tu pracują? Wzięłam kilka głębokich wdechów. Musiałam doprowadzić się do porządku i dać sobie spokój.  W końcu Mery miała przyjść za kilka godzin, a nie chciałabym żeby zastała mnie w stanie kompletnego zdenerwowania.  Przez  ówczesne wydarzenia  nie umiem poradzić sobie z nadmiarem emocji.

W połowie mój rozkład dnia się spełnił, ponieważ mogłam spokojnie odpocząć. Zbliżała się już godzina spotkania. Nareszcie.
- MEEEERY!! - wydałam z siebie okrzyk radości, a w drugiej kolejności rzuciłam się na swoją bratnią duszę, którą zauważyłam gdy wchodziła do mojego pokoju. Stałam przyklejona do niej. Ona natomiast  zdezorientowana tą całą sytuacją tylko tkwiła w miejscu z osłupiającą miną. Takie zachowanie było u mnie nienormalne.
- Co się stało? - odsunęła mnie na odległość swoich ramion.
- Nie uwierzysz! - powiedział z udawanym płaczem - Alice tu była! - zaczęłam dramatyzować.
- Że coooo?! - jej zdziwienie było doprawdy komiczne.
- No mówię ci!
- Niemożliwe...
- .. a jednak - dokończyłam za nią.
- To czego chciała? - spojrzała na mnie podejrzliwie. Ja tylko parsknęłam śmiechem.
- Wiesz te jej kompleksy.. Chciała je trochę rozwiać.

Po odbytej rozmowie z Mery mój humor wskoczył na wyższy level.  Dzień skończył się bez żadnych atrakcji.

_
Obiecany wątek z Alice dla Luny Corn. ;D
+ kolejny rozdział nie mam pojęcia kiedy się pojawi. Pojawiły się małe komplikacje...